Kolejne dni pobytu w Leh poświęciliśmy z Fredem na zwiedzanie okolicznych klasztorów,
rozstaliśmy się też ze zanjomymi z Izraela, którzy mieli zamiar trochę odpocząć
i poszwędać się po lokalnych targowiskach. Zwiedzanie okolicy przy pomocy
autobusów nie przysparza większych problemów, a same autobusy są w naprawdę
przyzwoitym standardzie. Spotkaliśmy się jeszcze raz z Johnem i Miranda tuż przed
ich wyjazdem do Manali, gdzie i my mieliśmy niedługo zamiar jechać. Przedtem
jednak pojechaliśmy na wielkie plenerowe spotkanie ze wspomnianym wcześniej
Lamą Karampą. Już kilka kilometrów przed rezydencją Dalajlamy w Choglamsar
robił się porządny korek więc wszyscy opuścili autobus i dalej szli pieszo. W
końcu dotarliśmy na wielką łąkę z budynkiem przypominającym ołtarz pośrodku, i
wielkim kolorowym tłumem ludzi sadowiących się powoli na karimatach i kocach.
Atmosfera trochę mniej podniosła niż na polskiej mszy z udziałem biskupa.
Pobliski postument buddy ze schodkami szturmuje tłum dzieciaków, młodzi mnisi
biegają jak szaleni od wielkiego kotła z herbatą pod ołtarz gdzie siedzi
kilkuset mnichów oraz z kilkudziesięciu żołnierzy. Ale herbata i ryż z rodzynkami
rozdawane są też zwykłym ludziom. Karmapa przemawiał w jezyku tybetańskim co
eliminowało mnie z grona słuchaczy. Co dziwne nagłośnienie było naprawdę słabe
i myślę że z całego tłumu tylko kilkadziesiąt najbliższych rzędów mogło cos
słyszeć ze słów Lamy. Tym razem obserwując kliku fotografików którzy wyglądali
na prosów postanowiłem trochę ponaśladować ich metody pracy. Okazało się że
jestem w stanie podchodzić do ludzi i przystawiać obiektyw do twarzy bez nawet
gestu przyzwolenia z ich strony, ale przyznam szczerze że im dłużej się
zachowywałem w ten sposób tym bardziej czułem że włażę z buciorami do czyjegoś
ogródka. Podczas festiwalu w Leh nie miałem już ochoty udawać prosa i cynicznie
wykorzystywać każdą sytuacje nawet gdy widziałem że ktoś czuje się skrępowany
gdy robię mu zdjecie. ( a moje ulubione zdjęcie z wyjazdu zostało zrobione
trochę później w sytuacji wręcz odwrotnej, dużo bardziej „intymnej”, za zgodą
osoby fotografowanej, i nigdy nie zapomnę kontekstu w jakim zostało ono
zrobione. Otóż zaczepiła mnie bardzo młoda żebraczka która była w towarzystwie
jakiegoś owrzodziałego starca. Dałem jej kilka rupii ale poprosiłem żeby mi zapozowała.
Natychmiast zaczęła poprawiać swoje bardzo brudne i postrzępione ubrania a na
jej twarzy pojawił się bardzo skromny i ulotny uśmiech specjalnie do tego
zdjecia, który jednak nie zdołał ukryć smutku płynącego z wielkich pięknych oczu. Za
każdym razem kiedy je oglądam czuje się tak samo przygwożdżony jak w momencie
kiedy po zrobieniu zdjęcia odwracałem się by pójść w swoją stonę. Nawet kiedy nie patrzę na zdjecie, nieraz myślę o tym co teraz może się dziać z tamtą smutną dziewczynka .)
Mimo że na festiwal przyszliśmy dośc wcześnie to nie udało się nam zająć miejsc
siedzących i po wystąpieniu kilku grup z różnymi tańcami bez wiekszego żalu poszliśmy
kupić bilety na autobus do Manali. W drodze na jednym z checkpointów zauważyłem
w rękach oficera jeszcze jeden, oprócz mojego, paszport w czerwonej okładce i
byłem prawie pewien że w autobusie jest jeszcze jakiś Polak. Za chwilę podeszła
do mnie Agnieszka z moim paszportem w rękach, także reszta drogi upłynęła mi w
miłym towarzystwie i wreszcie po długim czasie mogłem z kimś zamienić parę słów
po Polsku.
Widok z pałacu Shey
Klasztor Thiskey
Klasztor Thiskey
Klasztor Thiskey
Chmury przed wystąpieniem Karmapy
Strawa nie tylko duchowa...
Gotowanie herbaty w wielkim kotle 
Młodzi Mnisi podczas nauk Karmapy
Podczas festiwalu w Leh